sobota, 25 lutego 2012

MPL Góraszka 2008 - czyli Spitfire, Bf-109 i moje randez vous z Cataliną

Sądzę, że niejeden miłośnik lotnictwa zgodzi się ze mną, że jedną z najpiękniejszych łodzi latających w historii lotnictwa była i jest do dziś - Consolidated PBY Catalina. Ta amerykańska, skrzydlata legenda II Wojny Światowej podoba mi się odkąd pamiętam i zawsze myślałem sobie, że fajnie byłoby ujrzeć ją kiedyś na żywo...

W roku 2008 w legendarnej już dziś Góraszce, odbył się XIII Międzynarodowy Piknik Lotniczy, podczas którego zaprezentowało się jak zawsze wiele wspaniałych maszyn. Jednak prawdziwymi... perłami, tamtej edycji góraszkowych pokazów był Supermarine Spitfire w malowaniu dowódcy 303 Dywizjonu RAF - Jana Zumbacha, egzemplarz należący do znanej Battle of Britain Memorial Flight, oraz... właśnie Consolidated PBY Catalina. Tak więc po prostu nie mogłem przegapić tych pokazów i zgodnie ze swoim założeniem - wraz z ojcem, pojechałem do Góraszki. Dotarliśmy dość późno, bo o ile mnie pamięć nie myli... po godzinie 14.00... No cóż. Niestety, ciężko wygrać z korkami na drogach, a tego dnia w okolicach Warszawy i samej Góraszki były one wyjątkowo duże. Kiedy dojeżdżaliśmy już do lotniska, nagle, niemal dokładnie nad naszym samochodem, choć jednak trochę przed nim, przeleciała nad drogą w poprzek... Catalina. Ależ to był widok! Od razu wyłączyłem radio w samochodzie, oczekując na jej kolejny przelot, żeby móc usłyszeć dźwięk jej silników. Długo czekać nie musiałem. Przeleciała jeszcze kilka razy. Brzmiała przepięknie... Wkrótce mignęła za drzewami, podchodząc do lądowania na EPGO. Kiedy udało nam się w końcu zaparkować samochód i byliśmy w drodze do bramy lotniska, nisko nad lotniskiem, przeleciała z dużą prędkością para polskich F-16. Po ich przelocie było słychać tylko wycie alarmów w samochodach. :]

Gdy czekaliśmy w kolejce do kasy po bilety w powietrze wzbił się Spitfire. Wtedy to pierwszy raz zobaczyłem w locie swój ulubiony myśliwiec II Wojny Światowej. Byłem trochę zły, że do tej chwili nie udało mi się jeszcze wejść na lotnisko, ale przecież... i tak go widziałem. Basowy ryk silnika Rolls Royce Merlin co chwilę rozbrzmiewał nad lotniskiem, podczas kolejnych przelotów Spitfire'a, który w powietrzu prezentował się na prawdę pięknie. To była wspaniała chwila...
Udało mi się zrobić mu kilka zdjęć w powietrzu. Niestety dość kiepskich, ale ważne, że są. Potem oczywiście obfotografowałem go również na ziemi. Z uwagi na późny czas dotarcia na pokazy, po wejściu na lotnisko od razu udałem się w kierunku barierek, aby obejrzeć i obfotografować samoloty, które przybyły do Góraszki. W międzyczasie, na stosunkowo niedużej wysokości, wzdłuż pasa startowego, przeleciał poproszony o to przez kontrolerów Embraer 175 PLL LOT, wracający na Okęcie. W pierwszej kolejności udałem się obejrzeć i sfotografować Catalinę, która teraz stała na ziemi i odpoczywała po locie pokazowym, który obserwowałem wcześniej dojeżdżając do lotniska. Długo jej szukać nie musiałem, ponieważ nad różnego rodzaju stoiskami handlowymi rozstawionymi na lotnisku i ponad tłumem zgromadzonej publiczności, dumnie wystawał duży, biały, zaokrąglony statecznik pionowy oraz oraz długi płat z zamontowanymi na nim dwoma silnikami gwiazdowymi, wyposażonymi w trójłopatowe śmigła.
Dotarłem do barierek obok Cataliny i udało mi się nawet znaleźć wolne miejsca, które umożliwiły mi zrobienie kilku zdjęć i w końcu upragnione przyjrzenie się jej z bliska. Po raz kolejny, tym razem na żywo, mogłem utwierdzić się w przekonaniu, że to na prawdę piękny samolot. Najpierw zrobiłem kilka zdjęć z tyłu. Potem ruszyłem wzdłuż barierek, aby zajść Catalinę z prawej strony i zrobić jej kilka zdjęć z tej perspektywy. Na szczęście tam też udało mi się znaleźć miejsce, żeby móc spokojnie zrobić zdjęcia.

W oddali za Cataliną, ujrzałem stojące w rzędzie, praktycznie wszystkie samoloty, które przybyły zaprezentować się na pokazach. Od razu rzucił mi się w oczy żółty, nieco połyskujący w promieniach czerwcowego słońca Stearman, za nim piękna sylwetka Spitfire'a odpoczywającego po locie pokazowym, a dalej, za nim, znajomo wyglądający, szary ogon kolejnej perły pokazów - ogon Messerschmitta Bf-109 G-6, egzemplarza odrestaurowanego przez Fundację Polskie Orły, który co prawda nie jest w stanie latać, ale za to przoduje w Europie pod względem posiadania największej ilości oryginalnych części. Postanowiłem powoli udać się w kierunku Spitfire'a, podziwiając i fotografując jednocześnie, latającego właśnie CSS-13 - pięknego, dwupłatowego "dziadka", przelatujący śmigłowiec Robinson R-44 oraz startującego ze spadochroniarzami na pokładzie, znanego Antonowa An-2. 

Stojąc przed Spitfire'em patrzyłem na niego z - nie ukrywam, lekkim wzruszeniem. Stałem właśnie przed najprawdziwszym, latającym egzemplarzem brytyjskiej myśliwskiej legendy II Wojny Światowej i to w tak pięknym i symbolicznym malowaniu, ze znanym Donaldem Zumbacha i godłem 303 Dywizjonu RAF na burcie pod kabiną i biało-czerwonymi szachownicami pod rzędami rur wydechowych po obu stronach nosa. Patrzyłem na niego z odległości, myślę, nie większej niż 10 metrów. Promienie słońca odbijały się z blaskiem w owiewce kabiny. Przepiękny widok... Takie same odczucia towarzyszyły mi podczas patrzenia między innymi na Catalinę, jak i Bf-109, do którego dotarłem wkrótce potem, wcześniej podziwiając stojące w rzędzie - Jaka-52 i Tiger Moth'a (kolejny legendarny, przepiękny, brytyjski, dwupłatowy samolot).
Messerschmitt, tak samo jak i Spitfire, stał dumnie z nosem zadartym ku niebu, prezentując wylot lufy działka MG-151/20, wystającego z potężnego kołpaka śmigła. Fundacja Polskie Orły zrobiła kawał dobrej roboty, odbudowując tego Messera - pomyślałem. Faktycznie - Sto Dziewiątka, wyglądała pięknie, niemal jak nowa. I pomyśleć, że przeleżała ona na dnie jeziora Trzebuń (woj. zachodnio-pomorskie) pięćdziesiąt pięć lat... Świetnie było zobaczysz te dwie, legendarne, niegdyś wrogie sobie maszyny na jednym lotnisku. Szkoda tylko, że organizatorzy nie ustawili ich obok siebie, skrzydło w skrzydło. Jakby bali się, że Spitfire i Messerschmitt pobiją się na stare lata. :) Nad lotniskiem, nisko, żeby zaprezentować się zgromadzonym miłośnikom awiacji, przeleciał LOT-owski ATR, wracający na Okęcie. Przeleciał dużo niżej, niż wcześniej Embraer. Po przelocie ATR-a, do pokazu wystartował Stearman. Na prawdę pięknie prezentował się w powietrzu. No i ten dźwięk jego gwiazdowego silnika, znany z wielu filmów... Bajka. Następnie pokaz dynamiczny wykonał Bo-105 ze "stajni" Red Bull'a. Śmigłowiec wykonujący pętle i beczki, czyli figury akrobacyjne, niegdyś zarezerwowane tylko dla samolotów - super widok. Bolkow Bo-105 podchodził do lądowania, więc postanowiłem rozejrzeć się po stoiskach handlowych i przyjrzeć grupom rekonstrukcyjnym.

Nagle - po raz drugi tego dnia, do pokazu w locie wystartowała Catalina. Przystanąłem więc w miejscu, aby móc nacieszyć się widokiem tej wspaniałej maszyny. Tuż po starcie, na lekkim wznoszeniu, weszła w zakręt, aby zrobić krąg i znów wyjść do osi pasa i wykonać przelot nad lotniskiem. Rozpiętość jej skrzydeł, mierząca 32 metry (tyle, co rozpiętość skrzydeł Boeinga 737), robiła niezłe wrażenie. Cały samolot wyglądał kapitalnie, kiedy spokojnie, majestatycznie wykonywał ósemki nad lotniskiem, prezentując się zarówno w konfiguracji do lądowania na lądzie - z wysuniętym podwoziem, jak i do lądowania na wodzie - z opuszczonymi pływakami podskrzydłowymi. A wszystko to okraszone pięknym, basowym brzmieniem dwóch silników Pratt & Whitney R-1830-82 o mocy 1200 KM każdy. To było na prawdę wspaniałych kilka minut... Później w powietrzu zaprezentowało się jeszcze wiele ciekawych maszyn. Między innymi stary, przedwojenny szybowiec, którego nazwy dziś niestety nie pamamiętam, Tiger Moth, dwa inne śmigłowce Bo-105, polski TS-8 Bies, Jak-18, a ponadto jak zawsze mistrzowski poziom pilotażu akrobacyjnego zaprezentował Jurgis Kairys na swoim Su-26, Robert Kowalik na Extrze 300, Grupa Akrobacyjna Żelazny na Zlinach oraz Zespół Akrobacyjny Orlik na PZL 130 Orlik. Czas spędzony na Pikniku Lotniczym mijał bardzo szybko. Około godziny 18.00, cała impreza miała się ku końcowi i tłum zaczął opuszczać lotnisko. Przy barierkach, za którymi stały samoloty było już mało ludzi, więc postanowiłem wykorzystać okazję i jeszcze raz, spokojnie, obfotografować wszystkie maszyny. Nagle zobaczyłem, że załoga Cataliny odsuwa barierki odgradzające strefę dla publiczności od stojanki i opuszczają schodki w tylnej części kadłuba samolotu. Nie czekając ani chwili, ruszyłem w kierunku łodzi latającej z myślą, że... może uda się wejść na jej pokład. Przy maszynie ustawiła się już mała kolejka ludzi, a więc i ja stanąłem w jej szeregu. Po chwili przed sobą, zamiast ludzi, zobaczyłem już tylko Catalinę.


Przy schodkach prowadzących do wnętrza samolotu, stało dwóch członków załogi, Anglików, kontrolujących ruch zwiedzających. Zapytałem tylko z grzeczności i profilaktycznie, jednego z nich - Could we get inside? (Byłem razem z ojcem) Gość odpowiedział - Sure! You're welcome! A więc z uwagi na to, że nie jestem całkowicie przykuty do wózka, wstałem z niego i wdrapałem się po schodkach do środka i... stało się. Znalazłem się w tylnej części kadłuba, pomiędzy dwoma, charakterystycznymi, kroplowatymi, wypukłymi oknami. Dziś owa Catalina lata rzecz jasna bez jakiegokolwiek uzbrojenia, ale zapewne niegdyś  znajdowały się w tym miejscu stanowiska strzelców pokładowych.

Usiadłem na siedzisku, po lewej stronie. Wciąż niedowierzając w to, co się dzieje, rozejrzałem się po sekcji kadłuba, w której się znajdowałem. Wnętrze było pomalowane na charakterystyczny dla amerykańskich maszyn z okresu II WŚ, odcień zieleni. Wyjrzałem przez "bąbel". Byłem pod wrażeniem, jak doskonałą widoczność gwarantowały i nadal gwarantują w latających do dziś Catalinach, te okna. Ktoś obok zapytał jednego z członków załogi o rok, w którym maszyna została wyprodukowana, na co uzyskał odpowiedź - 1943.
Oczami wyobraźni, momentalnie przeniosłem się do lat czterdziestych XX wieku, gdzieś nad Pacyfik. Wyobraziłem sobie, że lecę nią nad bezkresem oceanu, na pułapie chmur, a sporo poniżej w przeciwnym kierunku przemyka klucz amerykańskich F6F Hellcat. Chwilę później wyobraziłem sobie lecące powyżej, dwa klucze japońskich Zero. I w tym momencie wracam do rzeczywistości. Może to i dobrze... ;) Podążam dalej wzdłuż kadłuba. 



Znalazłem się w sekcji kadłuba tuż pod skrzydłami. Zarówno po lewej, jak i po prawej stronie, znajdowały się małe, prostokątne okna i po dwa fotele. Prawdopodobnie zamontowano je już po wojnie, ponieważ jak się okazało - w dzisiejszych czasach, Catalina stacjonując na co dzień w Anglii, podczas tamtejszych pokazów lotniczych zabiera pasażerów na loty widokowe. Podejrzewam, że kiedyś było w tym miejscu stanowisko nawigatora i radiostacja.




Usiadłem na fotelu po lewej stronie, tuż przy oknie, przez które widać było całe skrzydło i wiszący pod nim pływak. Siedziałem tak jeszcze przez chwilę, wyglądając to przez okno, to rozglądając się po wnętrzu kadłuba, chcąc przyjrzeć się wszystkiemu jak najbardziej. Wiadomo - trzeba korzystać z chwili, bo nie wiadomo kiedy i czy w ogóle druga taka okazja się jeszcze nadarzy. Z tylnej części kadłuba przyszedł jeden z członków załogi. Starszy już mężczyzna, myślę, że w wieku około lat sześćdziesięciu. Usiadł na fotelu po prawej stronie kadłuba. Spojrzał na mnie i zapytał - How do you like it? Zaskoczony pytaniem i przejęty całą sytuacją, w której się znajdowałem, odpowiedziałem jednak co myślę - It's a really great plane. One of the most beautiful flying boats. Na co gość odpowiedział - Exactly. You're right. Wymieniliśmy uśmiechy i postanowiłem iść dalej. Kiedy wstawałem, miły członek załogi, z którym przed chwilą odbyłem krótką rozmowę, powiedział jakby sam do siebie, że chyba czas zamykać maszynę i iść w końcu na kolację.

Stwierdziłem więc, że jeszcze tylko szybko zajrzę do kabiny pilotów i wychodzę. Jednakże, pokonywanie wysokich progów w drzwiach umieszczonych w grodziach pomiędzy poszczególnymi sekcjami kadłuba było dla mnie dość problematyczne. No cóż... W końcu przy konstruowaniu maszyny, nie zakładało się przyjmowania do załóg osób niepełnosprawnych. Ważne było, aby w razie uszkodzenia konstrukcji kadłuba, zatrzymać wodę tylko w tej jednej, uszkodzonej sekcji. Stąd też ta konstrukcja wnętrza kadłuba rodem ze statków.

 I tak jak do tej pory, pokonywałem kolejne progi w miarę łatwo, tak do kabiny pilotów już praktycznie bym się nie dostał, więc zdjęcia kokpitu zrobił mój tata, - też tylko częściowo wsuwając się do kabiny pilotów. Powoli opuściliśmy maszynę i wizyta na pokładzie Cataliny dobiegła końca. Nie pozostało nic innego, jak tylko zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle tej jednej z najpiękniejszych łodzi latających w historii światowego lotnictwa. Zjedliśmy z tatą szybko kolację, przy jednym z czynnych jeszcze na szczęście stoisk gastronomicznych, dzieląc się wrażeniami z całych pokazów. Opuściliśmy teren lotniska, poszliśmy na parking, gdzie czekał na nas nasz samochód i wyruszyliśmy w podróż  powrotną do domu.

Moje góraszkowe randez vous z Cataliną oraz spotkanie twarzą w twarz ze Spifire'em i Bf-109, to zdecydowanie jedne z najwspanialszych chwil w moim życiu, które zapamiętam do końca swoich dni.